Skip to main content

Cicha nagroda

Obóz Wilczej Watahy rozciągał się u podnóża malowniczych gór. Wśród wysokich szczytów znajdowały się mniejsze wzniesienia i malownicze dolinki. Harcerze przyjeżdżali tu na obozy każdego roku i większość z nich doskonale znała już wszystkie szlaki. Wśród druhów i druhen od lat krążyła opowieść, że w trakcie obozu wybrani przez drużynowego szczęśliwcy wyruszają wraz z nim podziwiać wschód słońca na jednym z mniejszych, ale idealnie usytuowanych górskich szczytów. Tego zwyczaju nikt nigdy nie potwierdzał, był więc czymś w rodzaju legendy, ale każdy z młodszych stopniem i stażem często marzył, że legenda jest prawdą i właśnie w te wakacje to on dostąpi zaszczytu.

Kiedy nad górskimi szczytami i harcerskimi namiotami zapanowała noc, dogasały płomienie ogniska, milkły dźwięki gitar, a druhny i druhowie kładli się do snu w swoich namiotach, służbę obejmowali wartownicy. Wyposażeni w latarki i gwizdek strzegli spokojnego snu towarzyszy i obozu przed wizytą nieproszonych gości. Ostatnią zmianę tej nocy obejmowali Bartek z Robertem, czyli Belibor i Szary, jak nazywali ich koledzy.

– Brrrr, ale zimno – zadrżał Robert, jakby próbował strząsnąć z siebie resztki snu i odpędzić wspomnienie ciepłego śpiwora.
– Cisza i spokój, miłej warty – powiedział Przemek, który właśnie kończył swoją wartę i podał chłopakom gwizdek. Jego towarzysz właśnie znikał pod burtą namiotu.
Ku zdziwieniu Roberta, chwilę później Bartek zrobił to samo. Nim kolega zdążył o cokolwiek zapytać, pojawił się jednak ponownie, taszcząc w rękach śpiwór.
– No co, przecież to bez sensu – zaczął wywód, nim Robert zdążył o cokolwiek zapytać. – Sterczymy na tej warcie nie wiedzieć po co. I tak nikt nie przychodzi, nic się nie dzieje. Szkoda czasu i snu.

Reklama

Zachowanie kolegi bardzo dziwiło Roberta. Dla niego harcerstwo było bardzo ważne, wstydziłby się, gdyby ktoś przyłapał go na śnie w trakcie warty.
– A jeśli druh oboźny albo ktoś inny z kadry wcześniej wstanie?
– To mnie obudzisz, bo jak widzę sam wymiękasz – rzucił Bartek zakopując się już w śpiworze, który rozłożył na ławce wartowni. – Jak zmądrzejesz, to przynieś sobie ławkę ze świetlicy i nastaw budzik w komórce, albo lepiej ja to zrobię, żebyśmy nie przespali pobudki.

Robert nie zamierzał ani przystać do kolegi, ani z nim dyskutować. Po pierwsze Bartek był od niego starszy, po drugie bardziej doświadczony w harcerstwie. Dla Roberta był to dopiero drugi obóz, dla Bartka już trzeci, a poza tym postawa kolegi jasno pokazywała Szaremu, że nie ma sensu dyskutować. Schował więc dłonie w rękawy polaru, mocno zacisnął w jednej z nich gwizdek i milcząco zgodził się na samotną wartę. Kiedy po pewnym czasie wpatrywania w mrok poczuł, że jego powieki robią się ciężkie, postanowił okrążyć obozowisko w swoim pierwszym tej nocy obchodzie wartownika. Zazwyczaj było łatwiej, bo przynajmniej można było z kimś porozmawiać. Tej nocy samotna warta dłużyła się jednak Robertowi strasznie. Po pewnym czasie zaczął rozróżniać kształty i zrozumiał, że nadchodzi świt. Od tego momentu, z każdą chwilą widział więcej szczegółów otaczającego go obozu. Kilka chwil później, kiedy wykonywał kolejny obchód, zauważył, że burty kadrówki nieznacznie się poruszyły. Nie był pewien, czy dobrze widzi, na wszelki wypadek podbiegł jednak do wartowni, aby obudzić Bartka. Kiedy znalazł się jednak na miejscu, zauważył druha drużynowego, który przyglądał się śpiącemu. Robert zastygł w bezradności i przerażeniu. Kiedy druh odwrócił się w jego stronę, dostrzegł jednak jego pogodny uśmiech. W tym samym momencie pojawił się przy nich druh oboźny. To jego wyjście z namiotu musiał dostrzec Robert, ale kiedy zdołał wyjść drużynowy?

Robert dostrzegł, że dwaj druhowie wymienili się tylko porozumiewawczymi spojrzeniami, po czym skinęli sobie głowami i drużynowy ruszył w kierunku bramy, a oboźny zajął miejsce w wartowni. Robert stał wciąż, wpatrując się to w jednego, to w drugiego i ciągle nie miał pojęcia, jak powinien się zachować, co powiedzieć, jak usprawiedliwić kolegę. Kiedy spojrzał na odchodzącego drużynowego, zauważył, że ten przystanął w bramie, odwrócił się w jego stronę i wykonał gest, którym kazał mu podejść do siebie, albo przynajmniej tak chłopak to odczytał. Niepewnie spojrzał jeszcze na oboźnego, ale ten zachęcająco skinął mu głową, więc Robert ruszył w stronę bramy.

Kiedy podszedł, chciał coś powiedzieć, ale dostrzegł jego palec ułożony na wargach drużynowego, więc zrozumiał, że wymaga się od niego ciszy. Druh ruszył przed siebie, a jemu gestem nakazał, aby poszedł za nim. Szybko minęli ostatnie namioty i skierowali się na ścieżkę prowadzącą w góry. Było już na tyle jasno, że nawet wśród gęstych drzew mogli iść bez latarki. Długo szli ramię w ramię, nie odzywając się ani słowem. Robert na początku bał się kary, bał się też reakcji Bartka, ale z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej wzrastała w nim ciekawość.

Po jakiś trzydziestu minutach drogi i kolejnym wyborze drużynowego na rozstaju górskich ścieżek, Robert zrozumiał, na jaki szczyt się kierują i ogarnęła go fala euforii, ciągle jednak tłumiona przez niedowierzanie. Kiedy stanęli wspólnie na szczycie, drużynowy wybrał zwalony pień drzewa i usiadł na nim, wpatrując się w horyzont. Robert dołączył do niego dopiero po zaproszeniu w postaci kolejnego gestu. Krajobraz, który rozciągał się przed nimi, był niesamowity. W dole sennie leżała duże miasto, a na jego obrzeżach rozciągał się potężny, ciemny las. Nieco z lewej strony zaczynały się pomniejsze wzniesienia, przechodzące coraz odważniej w majestatyczne, górskie szczyty. W pewnym momencie młody harcerz zauważył niezwykłe barwy, które coraz śmielej purpurą i złotem zagarniały niebo i góry. Królewskie barwy kolorowały chmury i górskie zbocza, a po chwili jeden z pomniejszych szczytów zapłonął. Majestatyczna czerwona poświata objęła najpierw tylko jego wierzchołek, a później zaczęła rosnąć coraz bardziej, aż w końcu dwaj harcerze dostrzegli idealną kulę, która wynurzyła się zza pagórków. Gdy słońce ukazało się w pełnej krasie, drużynowy wstał i ruszył w drogę powrotną.

Zejście do obozu zajęło im o wiele mniej czasu niż wędrówka w górę. Kiedy pojawili się w bramie, Robert zauważył, że oboźny siedzi w wartowni i struga scyzorykiem mały kawałek drewna. Bartek ciągle spał w najlepsze. Drużynowy skinął głową oboźnemu, na co ten odpowiedział i ruszył w stronę swojego namiotu. Spoglądając na Roberta, drużynowy uśmiechnął się po przyjacielsku i ponownie położył palec na ustach.

Chwilę później, wciąż oszołomiony Szary został sam przed wartownią. Nim zdążył się rozejrzeć, usłyszał dźwięk dobiegający z komórki Bartka. Kolega wymamrotał coś niezrozumiale, po czym usiadł na ławce i zaczął się wygrzebywać ze śpiwora.

– I co cykorze – powiedział do Roberta klepiąc go w plecy – nie lepiej było pospać?
Robert nie zamierzał dyskutować, uśmiechnął się tylko do kolegi i zamknął na chwilę oczy, aby jeszcze raz zobaczyć majestat wschodzącego słońca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *